Z DEPRESJĄ NA CO DZIEŃ, czyli: "czujęsiędobrzeczujęsięźlechcężyćchcęumrzeć"

rys. Hannah Hiliam 



Chciałam napisać jakąś fajną zajawkę, żebyście nabrali chęci do przeczytania tego tekstu. Nie napiszę nic fajnego. Jestem w depresji i aktualnie mam zjazd. Co fajnego mogę napisać?

Jeszcze nie tak dawno te "ataki", te "zjazdy" doprowadzały mnie do rozpaczy. Panikowałam i bałam się, że TO znów wróciło. Teraz jestem szczerze tym znudzona. Czy to dobrze? A czy znudzenie to dobre uczucie? 

Teraz już się zaczynam jej uczyć już wiem kiedy się zbliża "zjazd", wiem mniej więcej ile potrwa, wiem jak przebiegnie, wiem, że będzie bolała mnie skóra, wiem, że nie zasnę, wiem, że NIC nie będzie w stanie poruszyć mojego serca. To jest trochę jak zastyganie na chwilę, ale z dyskomfortem fizycznym.

Kiedy zaczynałam leczenie, jak tylko dostałam diagnozę i miałam zdecydować czy podejmuję się leczenia w terapii i farmakologicznego, miałam w sobie dużo nadziei, wiary i wyobrażeń. Cieszyłam się, że W KOŃCU wiem co mi jest i że się z tego wyleczę! BO PRZECIEŻ LECZĘ SIĘ PO TO, ŻEBY SIĘ WYLECZYĆ.

Zaczęło się jakby stabilizować. Spałam normalnie, normalnie żyłam, już nie czułam tego pustego smutku, wierzyłam, że wychodzę na prostą. Do pierwszego kryzysu.

Po dość długim czasie spokoju, nagle w nocy zaczęła boleć mnie skóra, nie mogłam spać, nie mogłam leżeć a nie dałam rady się ruszyć. Oblepił mnie ten pusty smutek. Przestraszyłam się, że leki nie działają, że terapia nie ma sensu, że mi się pogarsza. Wpadłam w panikę i mój zły stan coraz bardziej się pogłębiał. Trwało to kilka dni, potem po prostu ustąpiło.



Takich ataków miałam jeszcze kilka. Mniej więcej raz na miesiąc. (potem częstotliwość się zwiększyła)

W międzyczasie podwojono mi dawkę leków, co jeszcze bardziej mnie dobiło. PRZECIEŻ MIAŁO MI BYĆ CORAZ LEPIEJ A JEST CORAZ GORZEJ.

Te "ataki", te moje "zjazdy" były coraz częstsze, ale trwały krócej. Potem zaczęły tracić na intensywności. Przestałam się ich bać a zaczęły mnie po prostu wkurzać, nudzić, męczyć.

Często czuje się dobrze, nawet czuję się szczęśliwa, czuję że sobie radzę z tym, ale jak przychodzi "zjazd", to już rzygać mi się chce. Tym życiem i tą depresją.

Jeszcze jakiś czas temu, mówienie moim najbliższym o tym, że się źle czuję dawało mi ulgę. Jakoś mi pomagało, oczyszczało. Teraz nawet nie zawsze mówię kiedy mam "zjazd". Wydaje mi się to tak bez sensu i tak oklepane, tak nudne i... kto chce o tym słuchać? Ja nie chce o tym mówić, przyznawać się do tego przed sobą a co dopiero mieszać w to innych.

Życie z depresją jest trudne, wymagające, ciężkie fizycznie i psychicznie. Depresja oblepia Cię taką powłoką pustki, która blokuje emocje i bodźce z zewnątrz. Czasami ta powłoka się zsuwa, czasami się z niej wygramolasz, ale jak tylko deprecha to zauważy, to zaciska sznureczki, zapina guziczki... by być TYLKO Z TOBĄ. By Cię zjeść.

W tej chwili to mnie nie przeraża, ale nie wierzę już, że się z niej wyleczę. Depresja jest chorobą NIEULECZALNĄ. Mogę jedynie się nauczyć z nią żyć. Terapia i support farmakologii mi w tym bardzo pomaga. To jest niezaprzeczalne.
Sam sobie z nią nie poradzisz! Sama sobie z nią nie poradzę.

FB: POKOLENIE DEPRESJA - TUTAJ!!

Po co to piszę? Chcę złamać tabu depresji, chcę uświadomić o niej jak najwięcej osób. Chcę, żebyś uratował kogoś ze swoich bliskich - swoją obecnością za wszelką cenę. Depresja dopadła więcej Twoich znajomych niż jesteś sobie to w stanie wyobrazić.

Komentarze